Podstawa
Znowu muszę o oświacie. No, co ja poradzę, takie czasy i taka sytuacja. Nikt mnie ostatnio nie pyta o to, jaką książkę przeczytałeś, czy jaką warto przeczytać. Nikt nie pyta o ciekawe filmy do obejrzenia. Teatry zamknięte, kina nieczynne. Niektórzy od oglądania seriali w Internecie niemalże całkowicie oderwali się od rzeczywistości. Swoją drogą, ciekawe czy Państwo wiedzą, że tzw. binge– watching, czyli kompulsywne oglądanie seriali, to jest już swego rodzaju uzależnienie. Pewnie po tym całym zamknięciu nas w czterech ścianach własnych mieszkań tego typu uzależnień, nie tylko wśród młodych ludzi, pojawi się więcej.
Ja jednak dzisiaj chciałbym podzielić się z wami refleksją o sformułowaniu, które w szkolnej rzeczywistości od wielu już lat robi karierę zawrotną. Podstawa programowa – o jej realizacji mówią wszyscy – od rodziców, poprzez nauczycieli, dyrektorów szkół aż na uczniach kończąc. To sformułowanie stało nie już fetyszem, którym można usprawiedliwić wszelkiego rodzaju działania w sprawach oświatowych. Ostatnio o realizacji podstaw programowych mówią nieustannie przedstawiciele ministerstwa edukacji. Sam minister wielokrotnie powtarza, że priorytetem po zakończeniu pandemii będą działania służące nadrobieniu „zaległości w realizacji podstawy programowej”. Ja będąc dyrektorem szkoły powinienem rozliczać nauczycieli z realizacji tejże osławionej podstawy programowej. Nieważne, że trudno, aby jakikolwiek dyrektor znał założenia podstawy programowej z matematyki czy fizyki, biologii, chemii itp, będąc np. nauczycielem historii bądź edukacji wczesnoszkolnej czy wychowania fizycznego. Ma „nadzorować, monitorować i kontrolować” realizację podstawy programowej. Oczywiście każdy z nas wywiązuje się z nałożonych obowiązków zgodnie z przepisami prawa. Każdy z dyrektorów stara się wiedzieć, jak słynna podstawa programowa jest realizowana w jego szkole.
Warto chyba jednak zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście realizacja zapisów podstawy, które same w sobie zawsze są dyskusyjne w czasach naprawdę trudnych, jakie przychodzi nam przeżywać obecnie, jest najważniejsza? Czy naprawdę, jak chce tego minister, po powrocie do szkół najważniejsze będą te zapowiadane dodatkowe godziny na uzupełnianie braków? Czy powinniśmy w pierwszych chwilach po przywitaniu uczniów mówić im, że muszą nadrabiać, nadrabiać…. Że muszą teraz również skakać, biegać, bo minister powiedział, że przytyli w pandemii? Że muszą natychmiast opanować umiejętność rozbioru logicznego zdania, bo za miesiąc, rok, dwa czeka ich egzamin?
I nie chodzi mi wcale o to, żeby rozgrzeszyć tych uczniów, którzy przez prawie rok nic z siebie nie dali, korzystając z „dobrodziejstw” zdalnej edukacji. Wcale nie jestem zwolennikiem, aby wszystkim z automatu dawać promocję do następnej klasy. Nie! Elementarne zasady sprawiedliwości należy zachować. Nagrodzeni powinni być ci, którzy się starali, nawet jak im czasem „zabrakło internetu”. Konsekwencje własnych zaniedbań, lenistwa, cwaniactwa również należy ponosić, oczywiście z uwzględnieniem specyfiki sytuacji.
Chodzi mi po prostu o coś innego. Nie jest winą ani odpowiedzialnością dzieci, że nie „zrealizowały podstawy programowej”. Nie jest to też winą ani odpowiedzialnością nauczycieli, że nie zdążyli przekazać, pokazać, wytłumaczyć i sprawdzić stopnia opanowania tejże podstawy. Nie jest też w końcu odpowiedzialnością tylko dyrektora, że nie był stanie każdemu uczniowi zapewnić odpowiedniego sprzętu czy miejsca przy szkolnym komputerze i opieki nauczyciela.
Chciałbym, jeśli uczniowie wrócą szkoły, jeszcze w maju lub czerwcu, żeby nie słyszeli od razu o brakach, zaległościach i konieczności nadrabiania. Chciałbym, żeby usłyszeli od swoich wychowawców, nauczycieli: „fajnie, że jesteście, cieszymy się razem z wami, możemy sobie nawzajem pomóc”.
Chciałbym, aby mieli czas porozmawiać na żywo z panią, panem, ale również z koleżanką i kolegą. Żeby na nowo poznali przyjemność płynącą ze wspólnego spędzania czasu, z możliwości zadawania pytań bez ryzyka zerwania łącza.
Słyszymy, że wielu młodych ludzi popadło we frustracje, depresję. Mamy im pomóc, zrozumieć. Mamy być tymi, który „prowadzą” zgodnie ze starożytnym źródłem słowa pedagog (paidagogos). Mamy towarzyszyć dzieciom i je wspierać. W tym paskudnym czasie mamy być bardziej wychowawcami niż tylko nauczycielami od matematyki, polskiego chemii czy fizyki.
Janusz Korczak kiedyś napisał:
Nie patrz na jego (dziecka) problemy z wysoka. Życie daje każdemu we-dług jego sił i możesz być pewien, że dla niego jest ono tak samo ciężkie jak dla ciebie, a może nawet i cięższe, gdyż nie ma jeszcze doświadczenia.
Trochę więcej tego doświadczenia jako dorośli mamy, może więc uda nam się pomóc dzieciom wiedząc, że podstawa programowa to naprawdę nie wszystko.
Mądrej refleksji wszystkim życzę w tych ciekawych czasach.
Wojciech Kubicki