Categories Miasto

Bogusław Zakrzewski: Gwiazdka w pamięci mojej

Bogusław Zakrzewski kochamrawe

Rodzinne święta, bożonarodzeniową choinkę, wymarzone prezenty gwiazdkowe na przestrzeni lat swojego życia wspomina absolwent rawskiego LO, członek SWGiLO, emerytowany ambasador Polski w Tajlandii, Portugalii i Brazylii p. Bogusław Zakrzewski. Obecnie mieszka w Warszawie. Z Rawą czuje się nadal mocno związany.

Choinka i zabawki na niej – głównie dzieło rąk mojej mamy. Wydmuszki papier glansowany kolorowy, wata, klej własnej roboty – dokładnie pamiętam.

Mama (1907-1996) uzdolniona w bardzo biednych czasach i w okupacje, gdy nie mogła pracować jako nauczycielka, wyroby jej na choinkę, skromniutkie, dawały jakiś niewielki dodatkowy zarobek oddawane do zaprzyjaźnionego sklepu na sprzedaż.

Pamiętna choinka 1944 – wcześniejszych, z Ościsłowa w l940 i Prandocina l941 i 1942 i Rawy 1943 – nie pamiętam.

Teraz siostra (1904-1991) mego ojca z 12 letnią Wandzią i 6 letnim Maciejem, po powstaniu warszawskim, wywieziona w Kieleckie, znalazła schronienie u nas czworga w ciasnocie na 32 m kw. Ciocia wtedy mogła już wiedzieć i naturalnie trzymała to w najgłębszej tajemnicy – że jej mąż (1904-1976) jest już w Polsce od maja l944, cichociemny, który w l939 uszedł przez Rumunię do Francji, a potem, z Narviku, kwiecień l940, znalazł się w Anglii, skąd spod Brindisi we Włoszech wystartował w maju l944 do Polski.

To chyba był najlepszy jej prezent gwiazdkowy. Kolejnym, w l947, dla nas wszystkich był powrót tego wujka „cichociemnego” po 3 latach sowieckiego łagru – jak mówił „rekolekcjach” w „raju”, niezmorzony w swych harcie i pogodzie ducha.
Nasi najbliżsi od okupanta niemieckiego szczęściem mniej ucierpieli – ale było wiadomo, może jeszcze nie całkiem na pewno, że w Katyniu i na Ukrainie zamordowano mego stryja *1910 i wuja *1888, szwagra mej mamy, oraz 2 dalszych krewnych.

W niemieckich oflagach było od l939 kilku naszych krewnych, co szczęśliwie wojnę przeżyli, ale niektórzy z dalszej rodziny nie wyszli cało z obozów koncentracyjnych.

Podarków pod choinką w l944 chyba nie było – może dla mnie groszowy arkusz, karton wycinanek – malowani kolorowo na kartonie Indianie, w skórzanej odzieży, wigwam, pomienione ogniska, pióropusze, strzały, łuki, tomahawki. Po wycięciu można je było – z niejakim trudem – ustawiać na niby-nóżkach
Pamiętne było śpiewanie kolęd, a zwłaszcza tych weselszych, dowcipniejszych chwilami, żartobliwych pastorałek z jakimś wkładem od goszczących warszawiaków do naszego domowego repertuaru.

W uszach odzywają mi się dziś grzmiące melodie organowe i wykonania kolęd w rawskim kościele parafialnym i klasztorku – szczególnie zaś „Pośpieszmy, bracia, z darami” – głos sąsiada z ul. Skierniewickiej, postawnego pana Aptapskiego, dysponującego gęstym barytonem.

Mama z rodzinnych swych galicyjskich Kęt miała “Cichą noc” – starą austriacką melodię “Stile Nacht, heilige Nacht…”

Skrzypiec, na których grała jako nauczycielka wykształcona w seminarium i które towarzyszyły jej w wiejskich szkołach Białostocczyzny powiatu ciechanowskiego, już w rawskim naszym mieszkaniu nie było… Nie wiem, kiedy zostały sprzedane, nie pamiętam ich wyglądu. Ale patefon też już – później – znikł, zamieniony na żywność już w Rawie. Pamiętam wygląd, dotyk, dźwięk – piękny forrrir, igły, płyty, korbkę, nakręcanie…

Od ojca słyszałem pierwsze słowa pieśni „O Tannenbaum…” (Jodła), prastarej niemieckiej kolędy bliskiej mu przez… legionową wersję sprzed r.1914: „Raz pewną noc do pewnej wsi szedł żołnierz po kwaterze”… Prawosławie rosyjskie – mojemu ojcu nie podsunęło nic śpiewanego czy wierszowanego z tej świątecznej okazji; carski poddany z lat dziecinnych nie otrzymał tego, bo Rosja nie znała kolęd, były tylko na Ukrainie.

Na pachnącej świeżością, dość dużej choince były dekoracje, ozdoby – przeważnie własnej roboty ze zręcznych paluszków mej mamy. Świeczki musiały być specjalne, kupne, na lichtarzykach. Łańcuchy z błyszczącego kolorowego papieru, ogniwa klejone – z trudem, w skupieniu – klejem nie ze sklepu, ale własnej roboty – z mączki z wysuszonych, własnoręcznie zebranych kasztanów… Zwał się chyba berlaj. Gwiazda na czubku drzewka, aniołki, Dzieciątko w żłobku, bez ‘włosów anielskich’, – wycięte z kupnego kartonu lub oprawy opłatków…

W pamięci mam książkowe upominki, zwłaszcza z rąk drugiej siostry (1902-1962) mego ojca, po l946 przez czas krótki zatrudnionej w aptece p. Kochańskich w Rawie, bo miała od ok. l920 roku długoletnią praktykę u swej zamężnej za właścicielem apteki ciotki w Ciechanowie. Zakochana w powieściach o dobrych lekarzach, częstych postaciach w książkach ulubionego Cronina, po niespełnionych marzeniach o nieosiągalnych z braku środków studiach na farmacji, obdarowała mnie, także przy okazjach imienin, „El-hakimem” i ‘”Księgą z San Michele”.

Marzeń o prezentach jakoś nie pamiętam – czyżby to realistyczne podejście? Zamożniejsi – a byli tacy i w okupacje – koledzy mieli łyżwy i gięte, z siedzeniem z mocnych taśm sanki, i kupne łuki ze strzałami i tarczami, indiańskie pióropusze.

Takie przedmioty były absolutnie nieosiągalne. A z książek – otrzymałem angielskie wydanie „Robin Hooda” z Anglii ok. l948, gdy już uczyłem się tego języka w gimnazjum, a kuzyn po-andersowiec zaaranżował mi rówieśnika-korespondenta, angielskiego chłopca, który mnie tak gwiazdkowo obdarował pięknym wydaniem tej książki w kolorowej obwolucie.

Marzyłem – praktycznie, realistycznie – o rzeczach osiągalnych – np. wiecznym piórze, takim z przezroczystym zbiorniczkiem na atrament wciągany za pomocą tłoczka, czy zeszycie na dobrym papierze, na którym nie rozpływałyby się pisane już atramentem litery. „Skarby” takie widziało się na wystawie w sklepie pana Sypki w pobliżu rawskiego rynku.

Smaków na wigilijnym stole tych czasów jakoś nie zapamiętałem. Wyrazistsze wspomnienie to zając po l945, dar jakiegoś znajomego mojego ojca, może myśliwego. Prześladuje mnie wspomnienie trudnego zadania – obdzierania ze skóry i potem kręcenie mięsa w maszynce na pasztet na pierwszy dzień świąt…

Smak panierki smażonego karpia, klusek z makiem, zupy-rybianki. – do dziś czuję.
Zawsze był opłatek, łamanie się nim, życzenia składane indywidualnie według starszeństwa. Ale czy ksiądz chodził po kolędzie? Pośród powszechnej biedy ówczesnej? Nie pamiętam.

Nie było w zwyczaju chodzić na pasterkę – dopiero w latach 1970 poszedłem z mamą u nas wtedy na święta z wizytą do kościoła na pobliskim Marymoncie.

Wiele Gwiazdek obchodziłem w gronie rodaków-współpracowników i znajomych Polaków na studiach w Chinach, na placówkach w Pekinie, Bangkoku, Lizbonie i Brazylii – ale to już były bardzo specyficzne okazje, gdzie choinkę musiały zastępować na ogół inne rośliny, a potrawy z wysiłkiem naśladowały tylko polski stół świąteczny.

Jak zdobiono choinkę przed 1935 zanim się urodziłem w domu bez elektryczności czy wody bieżącej przy tartaku w ościsłowskim lesie?

By sięgnąć w przeszłość, do roku 1934 i wcześniej, nieoceniona jest mi tu dziś, Wandzia (z męża Grudzińska, lat 75), która pamięta opowieści swojej mamy. Wanda jest córką mojej kochanej niani, Manci. Z domu Domańska, wyszła za Nawrockiego. Obchodziła imieniny 8 grudnia. Przez całe długie, pracowite życie podtrzymywała rodzinne, latami tylko korespondencyjne, więzi do lat l990 z moją mamą.

W przygotowaniu choinki, jakby własnej moich rodziców, wprost z lasu, na gwiazdkę Mania szła do lasu, czyli za płot. Zbierała szyszki sosnowe i świerkowe. Moja mama malowała je na różne kolory. Robiły łańcuchy ze słomek i marszczonej kolorowej bibułki, formowanej jakby w gwiazdki. Ciasteczka kruche, naturalnie – swojej roboty, pieczone z dziurką, jabłka, cukierki wieszane na nitkach i świeczki w lichtarzykach. Bombki pojawiły się potem. „Anielskich włosów” wtedy nie było – jak się pojawiły tyle lat później, to często powodowały pożary… W przygotowaniach przydawał się także mój przyszły tata.

7 grudnia 2020
Bogusław Zakrzewski (przy współpracy wnuczki Agnieszki)

Znajdź nas na KochamRawePLZobacz profil
Podziel się

About the author